Dominik Grządziel jest biegaczem górskim z przeszłością w kolarstwie górskim. To obecnie jeden z najlepszych biegaczy ultra w Polsce. W swojej karierze wygrał między innymi Złoty Maraton, Gorce Ultra Trail 100 km i maraton Beskidzki Topór. Ma za sobą także dwukrotne zwycięstwo w Ultramaratonie Bieszczadzkim. Z Dominikiem rozmawialiśmy o jego ostatnich zwycięstwach, o początkach jego przygody z bieganiem, diecie i treningu.

JSM: Sezon się dopiero zaczął, a Ty już możesz się pochwalić dwoma zwycięstwami w Grand Prix Krakowa w biegach górskich. W listopadzie 2021 wygrałeś pierwsze zawody, niedawno – w grudniu – kolejne, i od razu pobiłeś swój rekord o pięć minut. Po pierwsze – gratulacje! A po drugie – w mediach społecznościowych wspominałeś, że Grand Prix Krakowa w biegach górskich jest dla Ciebie ważną imprezą. Dlaczego?

Dominik Grządziel: Cała moja przygoda z bieganiem zaczęła się właśnie na Grand Prix Krakowa. W pierwszej edycji wystartowałem chyba w 2014 roku, kiedy jeszcze jeździłem na rowerze i biegałem od przypadku do przypadku. Zacząłem biegać za namową kolegi. Bardzo mi się spodobało bieganie w terenie. Można powiedzieć, że się w nim zakochałem. A właśnie Grand Prix Krakowa w biegach górskich to był pierwszy bieg w terenie, w którym wystartowałem. Mimo że ten bieg kosztował mnie dużo trudu i bardzo cierpiałem, to jednak mi się spodobało i ziarenko zostało zasiane. Wtedy jeszcze nie przestałem jeździć na rowerze, bo akurat byłem związany kontraktem z firmą Romet, ale już po tych dwóch latach stwierdziłem, że trzeba coś zmienić. I wtedy zacząłem biegać.

Jest pięć lat później, a Ty wygrywasz Łemkowyna Ultra Trail. Niezły postęp!

Szczerze mówiąc, kiedy zaczynałem biegać, nie spodziewałem się, że będę biegał takie długie dystanse. Wszelkie dystanse powyżej maratońskiego były dla mnie kosmiczne, ale poszło to bardzo szybko. Już w pierwszym roku biegania wystartowałem w bardzo fajnym biegu ultra na Mazurach – Ultra Mazury – na dystansie 70 kilometrów, więc szybko się wkręciłem w długie biegi. Pokochałem je i teraz wiem, że chcę biegać właśnie biegi ultra. Na pewno na tym się będę skupiał w następnym sezonie.

Wspomniałem o Łemkowynie. Gratuluję tego zwycięstwa! 150 kilometrów to już jest porządny dystans. Jak oceniasz swój występ? Czy wszystko poszło zgodnie z planem? Czy jednak mimo zwycięstwa było coś, co nie do końca poszło po Twojej myśli?

Bardzo się cieszę z tego biegu i rezultatu. W zasadzie nie mogę mieć do siebie pretensji ani żalu, że mogłem zrobić coś lepiej, bo szczerze mówiąc, bardzo się bałem tego startu. Tydzień przed Łemkowyną czułem się fatalnie. Byłem wtedy tydzień na konferencji w Zakopanem. Bardzo źle tam jadłem i bardzo źle spałem. Pojechałem do mojej teściowej do Muszyny (Muszyna to jest taka moja baza wypadowa przed różnymi biegami ultra, które są w okolicy) – gdy tylko mnie zobaczyła, wiedziała, że coś jest nie tak. Bolała mnie głowa, bolał mnie żołądek, do tego miałem problemy z plecami i nie miałem w ogóle feela, że pobiegnę ten bieg. Ale wiedziałem, że muszę to zrobić, bo przez dwa ubiegłe lata z różnych przyczyn nie udało mi się pobiec Łemkowyny. Tym razem stwierdziłem, że musiałoby mi urwać obie nogi, żebym się nie pojawił na starcie w Krynicy. Wiedziałem, że chcę to pobiec. Poza tym miałem zorganizowany support przez mojego kolegę, fizjoterapeutę Kamila Klicha, też biegacza ultra (którego pozdrawiam z tego miejsca), więc wiedziałem, że nie mogę dać ciała i muszę pobiec. Pod tym względem nie mam sobie w zasadzie nic do zarzucenia. Bieg bardzo fajnie się ułożył. Nie dałem się podpuścić chłopakom, biegłem cały czas swoim tempem, tak że powiedzmy do 80. kilometra byliśmy w trójce czołowych chłopaków. Potem Artur Jędrych uciekł i w zasadzie wszyscy myśleli, że zwycięstwo ma w kieszeni – podejrzewam, że on również. Ale jako że zacząłem spokojniej, nie napalałem się w trakcie biegu, to pod koniec udało mi się zachować więcej sił i wyprzedziłem Artura. Wygrałem, zrobiłem rekord trasy. Jestem oczywiście zadowolony z tego startu, wydaje mi się, że patrząc na to, jak się czułem pod koniec sezonu, przed startem, to nie mogłem pobiec lepiej.

fot. Paweł Zając / UltraZajonc

Mówisz, że przed startem czułeś się średnio. Czy jak już wystartowałeś, to czy adrenalina to uczucie słabości skompresowała?

Tak, jak wystartowaliśmy, to w zasadzie wszystko ze mnie zeszło. Biegi ultra mają to do siebie, że zaczyna się spokojnie. To nie są biegi na dystansie do 40 kilometrów, kiedy tempo jest rzeczywiście wysokie. Jak człowiek się gorzej czuje, to to od razu wyjdzie. Na biegu ultra zawsze jakoś można się odrodzić, nawet jeżeli na początku nie idzie. Biegnie się bardzo długo, na przykład 10 godzin, czy w przypadku Łemkowyny prawie 17 godzin, więc zawsze to, co człowiek straci na starcie, można potem odbudować. Plecy, które mi dokuczały przez ostatnie dwa tygodnie przed Łemkowyną, w zasadzie ani razu się nie odezwały w trakcie biegu. Wystarczy powiedzieć, że tydzień po biegu czułem się dużo lepiej niż w tygodniu przed biegiem. Jest to na pewno coś nie do końca normalnego w przypadku biegu ultra.

No tak, zwłaszcza biorąc pod uwagę te 150 kilometrów w nogach. Wspominałeś też na Facebooku o tym, że na początku biegu, czyli gdzieś około siódmego kilometra, przechodząc przez mostek, straciłeś równowagę i spadłeś do wody z wysokości około dwóch metrów. Jak takie wydarzenie w trakcie biegu, zwłaszcza na początku, wpływa na psychikę? Czy bardziej motywuje do tego, żeby się wziąć w garść i odrobić to, co się wydarzyło, czy raczej wywołuje negatywne myśli, że już po zawodach?

Na szczęście nic mi się nie stało. Byłem bardzo zły na siebie, że wpadłem. Tym bardziej, że akurat ten fragment trasy znałem. Nie wiem, co się stało. Bardzo się zdenerwowałem, ale ważne, że mi się nic nie stało, bo przecież równie dobrze wpadając do tej wody, mogłem sobie skręcić kostkę i wtedy naprawdę byłoby po biegu. Jedyny minus był taki, że było dość chłodno, ze dwa-trzy stopnie, a ja już na początku biegu miałem przemoczone buty i spodenki do wysokości ud. Trochę sobie przeklinałem, jak wyszedłem z tej wody, ale wiedziałem, że nic się nie stało. Wiesz, gdyby biegacze ultra z powodu takiej pierdoły mieli nie kończyć biegów czy miałoby to jakoś wpływać na to, jak dalej pobiegną, to połowa ludzi by nie kończyła biegów. Takie rzeczy się zdarzają. Biegamy w terenie, często jest to trudny teren, trochę dziki, więc trzeba być przygotowanym na takie atrakcje.

To były Twoje ostatnie zawody w 2021. Można powiedzieć, że idealne zwieńczenie sezonu. Ale oprócz tego w tym roku wygrałeś też Niepokornego Mnicha. Czy którąś z tych imprez wspominasz szczególnie ciepło? Albo może była jakaś inna impreza w tym sezonie, którą niekoniecznie wygrałeś, ale która po prostu najbardziej zapadła Ci w pamięć?

Zdecydowanie Łemkowyna, o której mówimy. Bieg jest świetnie zorganizowany, biegnie się w super miejscu, stoi za tym fajna historia, czyli cała historia ludu Łemków, który kiedyś żył w tamtych rejonach. Tak że na pewno można powiedzieć, że bieg jest magiczny. Dlatego bardzo bym chciał wrócić w następnym sezonie. Zdecydowanie Łemkowyna to jest numer jeden ubiegłego sezonu i tak naprawdę chyba wszystkich biegów, w których do tej pory startowałem. Może też dlatego, że finisz nie był typowy dla biegu ultra, bo wydaje mi się, że w tego typu biegach rzadko się zdarza, żeby zawodnik, który prowadzi kilkadziesiąt kilometrów, stracił prowadzenie 10 kilometrów przed metą – w momencie, kiedy już w zasadzie wszyscy winszowali mu zwycięstwa i on sam też siebie widział na pierwszym miejscu. To pokazuje, że ten sport jest nieobliczalny – myślę, że między innymi dlatego Łemkowyna tak zapadła mi w pamięć.

Myślę, że nikt się takiego widowiskowego finiszu nie spodziewał – że wbiegnie ktoś inny, niż wszyscy oczekiwali.

Tak, mieliśmy co prawda nadajniki GPS, ale nie do końca dobrze działały. Ludzie tak naprawdę nie wiedzieli, że wyprzedziłem Artura. Nawet spiker na mecie powiedział, że przybiegł pierwszy zawodnik, Artur Jędrych.

Jak podsumowałbyś sezon 2021? Jesteś zadowolony z tego, co udało się osiągnąć?

Oczywiście. Mimo że trenuję dużo, przygotowuję się do biegów, robię to głównie dlatego, że po prostu lubię sport. Lubię biegać, lubię jazdę na rowerze. Rywalizacja oczywiście też jest ważna, ale nie jest dla mnie najważniejsza. Myślę, że jestem przede wszystkim uzależniony od sportu i dlatego muszę to robić. Ale oczywiście jeżeli już trenuję po 20 godzin tygodniowo, to fajnie byłoby to gdzieś sprzedać i pokazać się na jakichś zawodach. Sezon obył się bez kontuzji. Było parę fajnych wyników, czwarte miejsce w Mistrzostwach Polski na Chudym Wawrzyńcu w ultra to też wynik, który dał mi dużo satysfakcji. Tak że jak najbardziej jestem z sezonu zadowolony.

Wspominasz o tym, że lubisz sport, lubisz trenować. Jak dużo trenujesz w standardowym tygodniu? Nie pytam o dokładny kilometraż, bo wiadomo, że to się różni w zależności od cyklu przygotowawczego, ale tak w dużym skrócie. Jak często biegasz? Ile masz treningów takich mocniejszych, a ile spokojnych wybiegań?

Dostosowuje trening do tego, co akurat mam ochotę robić. Teraz mam ochotę jeździć więcej na rowerze, więc dużo jeżdżę na rowerze. W tym sezonie chcę się przygotowywać tak, że będę łączył jazdę na rowerze i bieganie. Końcówka ubiegłego sezonu pokazała mi, że ma to sens. Różni trenerzy w różnych publikacjach w różny sposób wypowiadają się na temat tego, czy biegacze powinni jeździć na rowerze, czy nie powinni jeździć na rowerze, i jak dużą objętość treningową powinien stanowić taki trening. Zdania na ten temat są podzielone. Nawet w obrębie jednej publikacji możesz spotkać informację, że biegacze powinni się skupić na bieganiu, a kilka stron dalej, w tej samej książce, przeczytasz, że gdy Kilian Jornet parę lat temu przygotowywał się do biegów ultra, to 70% objętości jego treningów to była jazda na rowerze. Ciężko tutaj znaleźć jakiś konsensus. W moim przypadku będzie to połączenie biegania z rowerem, objętościowo zapewne mniej więcej po połowie. Docelowo chciałbym robić długie, kilkugodzinne treningi rowerowe, które będą mnie przygotowywały do biegów ultra, i łączyć to z długimi wycieczkami biegowym. Ale oczywiście wpadną też szybkościowe akcenty biegowe na asfalcie. Z reguły trudniejszych treningów mam jakieś dwa-trzy w tygodniu. Reszta to są spokojniejsze jednostki.

A jakieś inne aktywności poza rowerem i bieganiem w Twoim planie treningowym się pojawiają?

Staram się zmuszać do tego, żeby regularnie robić ćwiczenia siłowo-sprawnościowo-techniczne, tak je nazwijmy. Niestety jestem osobą, jak pewnie większość biegaczy, której bardzo ciężko jest się do tego zmusić. Motywuje się, żeby jednak czasami się poruszać. Lubię też porzucać w kosza, ale to już tak zupełnie poza treningiem. Tak że oprócz roweru i biegania tylko siła, sprawność i elementy motoryki.

fot. Ultra Lovers

Przejdźmy do tematu, który nam w Jasnej Stronie Mocy jest najbliższy, czyli do diety. Temat kontrowersyjny dla wielu, ale myślę, że my akurat tutaj znajdziemy nić porozumienia. Stosujesz dietę w pełni roślinną, czy pozwalasz sobie na jakieś, nazwijmy to, odstępstwa?

Nie jestem na w pełni stuprocentowej diecie wegańskiej. Zdarza mi się zjeść nabiał w postaci sera białego, skyra czy jogurtu naturalnego. Tego typu odstępstwa mi się zdarzają.

Jak wygląda Twoja dieta na co dzień? Skupiasz się mocno na prawidłowym odżywianiu, czy raczej lecisz na czuja?

Na ile to możliwe, staram się jeść zdrowo, włączać dużo warzyw i owoców. Staram się jeść w miarę nieprzetworzone rzeczy, ale oczywiście bez skrajności. Jak mamy ochotę, to idziemy na jakiegoś hamburgera do Krowarzyw czy na Vegaba. Ale staram się jeść zdrowo, natomiast ciężko powiedzieć w ogóle, żebym miał jakąś dietę, bo nie liczę kalorii. Nie liczę żadnych makroelementów. I chyba tyle.

Masz jakieś swoje ulubione potrawy?

Nie, moja żona może potwierdzić, że jestem w stanie zjeść wszystko. Nie mam żadnej. Lubię niestety wszelkiego rodzaju produkty wegańskie przetworzone, czyli kotlety, różnego rodzaju kiełbaski, parówki – tego typu rzeczy. Jadłem bardzo dużo mięsa, bardzo je lubiłem, dlatego te smaki imitujące mięso bardzo mi podchodzą.

Czy masz jakiś posiłek, który zawsze wchodzi przed startem? Coś sprawdzonego?

Zawsze są to na przykład bułki z masłem orzechowym i dżemem. Jakieś lekkie białe pieczywo z dżemem i masłem orzechowym albo dżemem i margaryną. Rano przed startem zawsze jem właśnie to.

A co jeżeli chodzi już o same zawody? Czy bierzesz ze sobą batoniki, może bardziej konkretne jedzenie?

Wiesz co, nie, ponieważ jednak to ultra, które biegam – mimo że to nie jest bieg bardzo szybki – to jednak jest dość żwawe bieganie. Nie jest to dreptanie czy bieganie wycieczkowe. Takie rzeczy stałe mogłyby mi nie wejść, zatem są to głównie żele, batony energetyczne na początku biegu, a na punktach przeważnie owoce, czasami drożdżówka. W czasie Łemkowyny, która była dłuższym biegiem, w nieco wolniejszym tempie, miałem support, więc jadłem jakieś drożdżówki, dostałem nawet zupę dyniową, bo ponoć ten bieg słynie z tej zupy dyniowej na jednym z punktów. Rzeczywiście była bardzo smaczna. Sam raczej nie zabieram. To, co mam w plecaku na bieg, jak nie mam supportu, to są żele i batony. Do tego głównie owoce na punktach odżywczych.

Jak z Twojej perspektywy wygląda kwestia roślinnego jedzenia na punktach odżywczych na biegach ultra? Jest to częste, że organizatorzy przewidują roślinne posiłki, czy raczej rzadko się to zdarza? Pomijając już owoce, które same w sobie często na tych punktach są.

Myślę, że oprócz owoców to ciężko. Jeśli nie mówimy o Gorcach Ultra Trail, które robi ekipa Run Vegan, to ciężko byłoby coś znaleźć. Paluszki, suszone owoce, orzeszki – tego typu rzeczy są. Myślę, że spokojnie można przelecieć ultra na wegańskim jedzeniu, posiłkując się tym, co jest dostępne na punktach – bez problemu. Co jest ważne – zauważyłem w biegach górskich, czego nie było na przykład w kolarstwie, że w zasadzie na każdej imprezie możesz zjeść po biegu wegański posiłek. Masz opcję mięsną i opcję stuprocentowo roślinną. To jest fajne. Zresztą bardzo wielu organizatorów samych nie je mięsa, więc dostrzegają potrzebę podania takiego posiłku na mecie.

fot. Karolina Krawczyk

Na koniec jeszcze jedna kwestia: wielu amatorów pewnie się zastanawia, jak pracując normalnie, połączyć treningi z pracą i z rodziną? Jak to wyważyć, żeby móc przygotować się do takich długich biegów jak ultra?

Prawda jest taka, że żeby móc trenować, mając rodzinę, moim zdaniem trzeba przede wszystkim mieć partnera lub partnerkę, która to zaaprobuje i weźmie na siebie obowiązki związane z wychowywaniem dzieci. W momencie, kiedy ktoś nie ma dzieci, to nie ma problemu, ale gdy pojawia się potomstwo, to dochodzi tyle obowiązków, że bez wsparcia drugiej osoby byłoby to niemożliwe. Ja mam akurat to szczęście, że moja żona w pełni aprobuje, wspiera mnie i bardzo mi pomaga. Więc mogę po prostu trenować. Ale mimo tego, wiesz, do pracy chodzić trzeba na te osiem godzin, więc pozostają treningi tak naprawdę przed pracą i po pracy. Więc żeby zrobić rano trening, czasami trzeba wstać o wpół do piątej i tyle. Trzeba mieć w sobie zaparcie na tyle, żeby się chciało wstawać wcześnie rano, i ewentualnie robić jeszcze drugi trening po prostu po pracy.

Dzięki za rozmowę i za wszystkie informacje, które nam przekazałeś. Myślę, że dla osób, które może też myślą o tym, żeby w ogóle zacząć trenować, na pewno będzie to inspirujące.

Wiesz, nie mówmy od razu tak dużo o treningu. Zacząć się ruszać, zacząć jeździć na rowerze, biegać – to jest najważniejsze. I to jest najfajniejsze, żeby zacząć robić coś innego oprócz pracy. Musimy pracować, bo z czegoś musimy żyć. Ale fajnie też się poruszać, fajniej się nawet potem ten serial na Netfliksie ogląda, jak się wcześniej pójdzie na 40 minut z psem pobiegać czy na spacer. Więc jak najbardziej zachęcam do ruchu, bo to się liczy. Przekonacie się sami, jak zaczniecie uprawiać jakiś sport, że to jest fajne i że można się spełnić i robić coś innego niż tylko praca-dom-serial. W 99 procentach przypadków – ja też tak mam – nie będzie wam się chciało wyjść wieczorem, jak pada śnieg i jest zimno, ale jak już wrócicie z tego biegania, to naprawdę uznacie, że było warto. Możecie mi uwierzyć na słowo. Warto się ruszać i warto zrobić coś dla siebie. Warto po prostu uprawiać jakiś sport.

I tym optymistycznym akcentem możemy zakończyć naszą rozmowę. Dzięki za spotkanie!

Również dziękuję!


Powyższą rozmowę możecie zobaczyć również w rozszerzonej wersji na naszym kanale YouTube, a także w formie podcastu na Spotify, Google Podcasts i Apple Podcasts.